Napisz opowiadanie pod tytułem "Rękawiczka", którego akcja będzie rozgrywała sie współcześnie, a bochaterami b… Natychmiastowa odpowiedź na Twoje pyta… jejejejejeje jejejejejeje Odpowiedź: Pewnego ranka obudziłam się, spojrzałam na zegar i okazało się, że jest już dawno po ósmej. Szybko wstałam z łóżka i poszłam się ubrać. Gdy wybierałam ubrania zauważyłam, że na końcu szafy coś się świeci. Okazało się, że spełniło się moje największe marzenie, mogłam przejść do królestwa Narnii. Przydatność 75% Zadanie maturalne maj '07 - napisz opowiadanie "Crime doesn't pay" - zbrodnia nie popłaca - ktorego sprawca został złapany na gorącym uczynku. The night was dark, and there was a noticeable sense of mystery in that darkness. It was quite late, and Mary knew she shouldn't return home so late. el06b. 28 czerwca, 2017 18:39 Wesele – omówienie, analiza, treść, konteksty Wesele to dramat, który powstał w roku 1900, a wystawiony został w 1901. Chronologia w tym przypadku ma znaczenie szczególne. Oto u progu XX wieku Wyspiański stara się odpowiedzieć na trzy ważne pytania: 1. czy Polacy są nowoczesnym narodem, 2. jaką mają świadomość, czyli co myślą na swój temat, co o sobie wiedzą oraz 3. czy ich kultura pomaga im się rozwijać, czy może zamyka ich w ciasnym kręgu schematów, przestarzałych stereotypów i przekonań od dawna nieprzystających do rzeczywistości. Przyznać trzeba, że pytania ważne i dziś też przydałby się tekst, może niejeden nawet, odważnie opisujący Polaków, zwłaszcza w odniesieniu do narodowych mitów, do przeszłości oraz wobec marzeń, oczekiwań i potrzeb. Tak uczynił wszak Wyspiański w „Weselu”. Mamy zatem dwóch bohaterów dramatu: jeden z nich to naród, a drugi to polska kultura. Nierozerwalnie ze sobą powiązani. O tym drugim czasem się zapomina, a i większość omówień dostępnych w Internecie milczy o nim. Proponuję zatem od niego zacząć lekturę i analizę, a dokładnie od DEKORACJI. Drodzy Państwo, Stanisław Wyspiański pełnił rolę reżysera i wystawiał w krakowskim teatrze dramaty, między innymi „Dziady” i „Kordiana”. Miał zatem zwiększoną świadomość tego, jaką rolę odgrywają rekwizyty. Musimy pójść owym tropem i przyjrzeć się, jak autor wypełnił scenę. Zwróćmy uwagę, że w chłopskiej chacie umieszczone zostały elementy związane z różnymi grupami społecznymi i ich życiem. „Święci obrazkowi”, „wieniec dożynkowy” oznaczają kulturę chłopską, „szable złożone na krzyż” mają przywieść skojarzenie z kulturą szlachecką, „świeczniki żydowskie” z kulturą mniejszości, a „stolik empire” i „portret pięknej damy” przywodzą na myśl kulturę inteligencką. Już się robi ciekawie, a to dopiero początek. Nad drzwiami weselnymi i nad drzwiami alkierza wiszą ogromne, jak sam to autor określa, obrazy Matki Boskiej Ostrobramskiej i Matki Boskiej Częstochowskiej. Dlaczego te wizerunki? Dlatego, że to są najważniejsze „Matki Boskie” w naszej tradycji. W inwokacji „Pana Tadeusza” czytamy „Panno Święta, co jasnej bronisz Częstochowy i w Ostrej świecisz Bramie”. Częstochowa była najważniejszym ośrodkiem kultu maryjnego w Koronie, a wileńska Ostra Brama na Litwie. Odwołanie do tego podwójnego motywu stanowi przypomnienie długiego i pięknego związku dwu państw, spojonych nie przez podbój, ale dobrowolne porozumienie szerokich elit. Do opisu sceny i dekoracji piszący te słowa jeszcze powróci, ale teraz skieruje Państwa uwagę na fotografię Matejkowskiego Wernyhory i litograficzne odbicie Matejkowskich Racławic. Oba motywy odegrają w dramacie ważną rolę. Oba są symbolami: Racławice – pojednania skonfliktowanych warstw, szlachty i chłopstwa i ich wspólnej walki o niepodległość, Wernyhora – jedności narodu ukraińskiego i polskiego, po części także szlachty w większości polskiej i kozaków w większości ruskich. Obrazy Racławic i Wernyhory to także artystyczne znaki nadziei i bogactwa narodowej tradycji, na której można budować nową, piękną przyszłość. Opis sceny to zapowiedź tego, że w dramacie Polacy nie tylko będą zmuszeni przyjrzeć się krytycznie sami sobie, ale też, że przejrzą się w zwierciadle przeszłości, a kultura narodowa będzie ważnym bohaterem. Większość zjaw, postaci fantastycznych to osoby znaczące dla kultury i historii Polski. Wiele z nich utrwalił na swoich płótnach Matejko, malarz tak ważny, ponieważ to on zbudował nam wyobraźnię historyczną. Podyktował swoją wizję wielu wydarzeń, wizerunki władców czy bohaterów. Rozpisałem się o jednym z bohaterów, teraz pora na drugiego. Inspiracją dla powstania dzieła były niedawne, wobec czasu komponowania dzieła, uroczystości, w których sam artysta uczestniczył. To ślub i wesele młodopolskiego poety, Lucjana Rydla i chłopki, Jadwigi Mikołajczykówny. Autentyczność tych wydarzeń, zachowań, rozmów była dla Wyspiańskiego tak ważna, że domagał się, by na plakatach teatralnych rozwieszanych w Krakowie zapisano nazwiska osób, prawdziwych gości, np. nie „Poeta” tylko „Kazimierz Przerwa Tetmajer”. Wesele Rydla i Mikołajczykówny było czymś niezwykłym i stanowiącym taką pożywkę dla literatury, ponieważ nie zabrakło na nim barwnych postaci i wyrazistych osobowości. Dla nas najważniejsze jest jednak to, że przez dłuższy czas w jednej izbie przebywali ze sobą przedstawiciele warstw, które na co dzień zbyt bliskich relacji ze sobą nie utrzymywały. Dzięki temu z utworu może wyłonić się odpowiedź na pytanie, czy Polacy są narodem nowoczesnym, przekształconym przez dziewiętnastowieczne procesy modernizacji i demokratyzacji, czy może przeciwnie: archaiczne podziały o feudalnych jeszcze korzeniach są wciąż wśród nich żywe. Od pierwszej sceny po ostatnie widać, że zebrani w weselnej chacie goście są wciąż osobno przede wszystkim: chłopami i szlachtą, a nie członkami jednej wspólnoty narodowej. Scena pierwsza ukazuje rozmowę Dziennikarza z Czepcem, a raczej próby nawiązania bardziej wartościowego dialogu ze strony Czepca. Owszem, chłop czyni to może nieporadnie, jego wiedza, erudycja na pewno nie dorównują kompetencjom inteligenta z miasta, zawodowo zajmującego się polityką, ale Dziennikarz nie próbuje ukryć lekkiej pogardy dla chłopa, traktuje go protekcjonalnie, z niezawoalowanym poczuciem wyższości. Co gorsza, wygląda na to, że Dziennikarz wydaje się nie dostrzegać zmian zachodzących na polskiej wsi. Mówi, że świat parafii jest dla chłopa wystarczająco wielki. Słowa te byłyby trafne, ale w odniesieniu do mieszkańców wsi w zaborze rosyjskim. Tak ich przedstawił Reymont w swojej czterotomowej powieści. Wszystko jednak na polskiej wsi zmieniło uwłaszczenie. To była, jak widzimy choćby na przykładzie „Wesela” i „Chłopów”, prawdziwa rewolucja. W zaborze rosyjskim nastąpiła w trakcie powstania styczniowego, w zaborze austriackim kilkanaście lat wcześniej. To dlatego Czepiec i jego sąsiedzi nie tylko potrafili czytać i stać ich było na zakup gazety, ale też uczestniczyli w życiu politycznym, chodzili na zebrania przedwyborcze. Uwłaszczenie otworzyło drogę do ekonomicznej samodzielności, a nawet bogacenia się najuboższej dotąd i najliczniejszej grupy społeczeństwa, dało też impuls do rozwoju. Niezależność od dworu i szlachcica zmuszały do odpowiedzialności, myślenia, planowania. W zaborze rosyjskim te zmiany zaszły później. Czepiec chce być przez Dziennikarza traktowany po partnersku, Dziennikarz wolałby, by polska wieś pozostała niezmieniona. To dziwne, jeśli uwzględnimy fakt, że jednym z zawodowych celów dziennikarzy jest opisywanie rzeczywistości i stawianie trafnych diagnoz. Inteligent odwołuje się do mitu arkadyjskiego, mówi do Czepca słowami Panny XII z Pieśni świętojańskiej o Sobótce, prawie w niezmienionej formie: „Niech na całym świecie wojna byle polska wieś zaciszna byle polska wieś spokojna”. To pierwszy, ale nie ostatni przykład patrzenia panów z miasta na chłopstwo przez pryzmat mitów i legend. W scenie dwudziestej czwartej Gospodarz i Poeta nałożą sobie na polską wieś mit o chłopskim pochodzeniu pierwszej królewskiej dynastii, odwołają się też do modnego wtedy nietzscheanizmu. „Bardzo wiele, wiele z Piasta; Chłop potęga jest i basta” . Tak, potęgą, ale taką, z którą oni ledwo chcą rozmawiać. W scenie pierwszej, krótkiej, ale bardzo znaczącej Czepiec czyni aluzję do lęków zamożniejszej części społeczeństwa, do jej obaw przed buntem, zamieszkami, rewolucją: „Pon się boją we wsi ruchu”. Mówi też, że panowie dużo by już mogli mieć, ale brakuje im woli, zdecydowania. To aluzja do walki o niepodległość, w którą należałoby zaangażować chłopstwo. Czepiec sugeruje zatem, że wieś byłaby gotowa do boju, ale czeka na inicjatywę ze strony szlachty. Przypomina, że „z takich jak my był Głowacki”. Wyjaśnić wypada niezorientowanym, że Bartosz Głowacki był bohaterem spod Racławic i że to już drugie odwołanie w dramacie do tego wydarzenia – symbolu. W historiografii mówi się nawet o micie racławickim, a dlaczego micie? Zaraz wyjaśnimy. O szczególnym miejscu „Wesela” w wielowiekowej refleksji Polaków o sobie, w sporach i namyśle decyduje przeprowadzenie w utworze rozrachunku z narodowymi mitami, między innymi z mitem racławickim. Cóż to za mit? W 1794 roku w trakcie bitwy chłopi walczyli ramię w ramię z regularnym wojskiem przeciwko rosyjskim oddziałom. Bitwę wygrali, szczególnie w jej trakcie zasłużył się jeden z uzbrojonych w kosę chłopów, Bartosz lub inaczej: Wojciech Głowacki. Stojący na czele powstania szczery demokrata, Kościuszko nadał chłopom Uniwersał połaniecki i bardzo chciał poprawić ich sytuację prawno-ekonomiczną. Powstanie jednak upadło. Aż do powstania styczniowego szlacheckie elity wielokrotnie wracały do tzw. kwestii chłopskiej, by zaangażować lud do walki o niepodległość. Nic z tego nie wychodziło. Marzenie, czy też plan nie dochodził do fazy zdecydowanej realizacji. Temat był zresztą podejmowany także przez literatów. Słowacki w „Grobie Agamemnona” życzył sobie: „Niech ku północy z cichej się mogiły podniesie naród i ludy przelęknie, że taki wielki posąg z jednej bryły, a tak hartowny, że w gromach nie pęknie”. Posąg z jednej bryły to poetycka figura, to obraz narodu spoistego, jednorodnego, pozbawionego wewnętrznych podziałów i konfliktów. Zygmunt Krasiński w „Psalmach przyszłości” śmiało dowodził: „Jeden tylko jeden cud, z Szlachtą polską polski Lud”. Mit w okresie pozytywizmu przybrał postać idei solidaryzmu społecznego, zachęcającej młodych wykształconych do wyjazdów na wieś, by pracowali tam na rzecz najbiedniejszych i najuboższych środowisk, ucząc i lecząc za darmo lub za niewielkie wynagrodzenie. Podsumujmy, od bitwy pod Racławicami do 1900 roku minęło ponad sto lat. Stare podziały nie zniknęły, antagonizmy, niechęci, choć skrywane, wychodzą na jaw w postaci arogancji inteligencji, poczucia wyższości lub strachu przed wybuchem agresji ludu, jak stało się to w roku 1846, o czym wspominają Gospodarz i Pan Młody w scenie XXX aktu I. W akcie I wiele zostało przedstawionych rozmów charakteryzujących postaci, pokazujących osobowości i barwy życia społecznego w Galicji okresu Młodej Polski. Radczyni, ceniąca swoją pozycję pani z miasta mówi Kliminie wprost w scenie IV: „Wyście sobie, a my sobie Każden sobie rzepkę skrobie” W scenie XII wychodzą na jaw różnice w obyczaju, mentalności między nowożeńcami wywodzącymi się z różnych środowisk. Pan Młody radzi małżonce, by zdjęła buty, jeśli są za ciasne. Dziewczyna ze wsi wciąż pamięta, że posiadanie butów to symbol wyższego statusu i tańczenie boso na weselu uznane zostałoby za świadectwo nędzy. Pan Młody porównuje swoją żonę do lalki z Sukiennic, co świadczy o dość powierzchownej fascynacji dziewczyną. Związek Rydla i Mikołajczykówny nie był jedynym takim „egzotycznym” małżeństwem. Z chłopką ożenił się Włodzimierz Tetmajer, Gospodarz z „Wesela”, a także sam Wyspiański. Zainteresowanie i uwielbienie dla wsi wśród intelektualnych i artystycznych elit Krakowa nazwano chłopomanią. W scenie XVII Żyd, przypatrujący się trochę z boku Polakom, bardziej krytycznie, kpi sobie z postawy Pana Młodego, sugerując, że bratanie się szlachty z chłopami jest zwykłym kaprysem tych pierwszych, zdarzało się w przeszłości i, tak jak kiedyś, szybko minie. Pan Młody jest dumny ze swojego chłopskiego stroju, ale Żyd nazywa to „narodowym bałamuceniem się”. Złośliwie dodaje: „pan to przecie jutro zruci?” W scenie XIX Pan Młody ukazany został z humorem, autor wyraźnie z niego zakpił, ponieważ bohater chwali się, że chodzenie boso, bez bielizny, z gołą głową sprawiło, że czuje się zdrowszy. Dzisiaj też panuje moda na tzw. zdrowy tryb życia, choć czasem przybiera to formy karykaturalne. Na przełomie XIX i XX wieku już przydarzało się młodym wykształconym z dużych miast. W tej samej scenie wyczytujemy, skąd wzięła się chłopomania. Była swego rodzaju lekarstwem na pułapkę dekadencji. „Żyłem dotąd w takiej cieśni, pośród murów szarej pleśni: wszystko było szare, stare, a tu naraz wszystko młode, znalazłem żywą urodę” W scenie XXII znajdujemy ciekawszy opis dekadencji i próby ucieczki przed nią: „Bóg mi gości pozazdrości Granie miłe, spanie miłe, życie było zbyt zawiłe, miło snami uciec z życia, sen, muzyka, granie, bajka” O walorach artystycznych „Wesela” między innymi przesądza połączenie twardego, czasem bezlitosnego i obnażającego realizmu z atmosferą baśni, snu, złudzenia. Bohaterowie uciekają od ciężaru życia, w artystowskiej atmosferze ulegają iluzjom i dlatego pewnie dane jest im spotkanie się z postaciami fantastycznymi, zjawami z ich snów i marzeń. Znakomite „Wesele” Wyspiańskiego jest nie do pomyślenia bez bogactwa nurtów w sztuce modernizmu. Już w opisie dekoracji, na samym początku widać wpływ impresjonizmu. „Izba wybielona siwo, prawie błękitna, jednym szarawym tonem półbłękitu obejmująca i sprzęty, i ludzi, którzy się przez nią przesuną.” Przypominam, że impresjoniści wykorzystywali w sztuce wpływ światła na kolory oraz oddziaływanie jednej barwy na inne. Wracając do gawędzenia Pana Młodego, to wydaje się, że przedstawienie jego widzenia rzeczywistości także pozostaje pod wpływem impresjonizmu. Wszystko bowiem, co widzi, jest przepuszczone przez filtr jego świadomości, zmienione, przesycone nastrojami, tak jak było to właśnie z fragmentami świata na płótnach impresjonistów. Ale, ale, którą my teraz będziemy mieli scenę? Dwudziestą czwartą? To już? A zatem wesele trwa i panowie już nie raz na pewno zdążyli zajrzeć do kieliszków. Świetnie przedstawił to Wyspiański w rozmowie Gospodarza z Poetą. Widać po swobodzie w mówieniu i daleko idącym w przyzwoleniu uczestników dialogu dla niekonsekwencji, a nawet absurdu. Kazimierz Przerwa Tetmajer, którego w osobie Poety ukazał autor, to artysta najmocniej kojarzący się z pesymizmem, kryzysem wartości, poczuciem bezsensu istnienia, z dekadencją. Uczniowie poznają w szkole jego wiersze „Koniec wieku XIX”, „Nie wierzę w nic”, „Hymn do Nirwany”. Tetmajer mniej więcej w czasie opisywanych w dramacie wydarzeń chciał napisać tekst przełamujący ten stan buntu, niewiary, apatii. Na bohatera wybrał rycerza symbolizującego fizyczne i duchowe siły narodu, Zawiszę Czarnego. To był ktoś nadający się znakomicie na główną postać dzieła o tematyce narodowej, patriotycznej. Jakież znakomite poczucie humoru miał Wyspiański, który w usta Poety wkłada słowa: „Taki mi się snuje dramat, Groźny, szumny posuwisty (…) Bohater w zbrojej, skalisty, ktoś, jakoby złom granitu, rycerz z czoła, ktoś ze szczytu (…) przy tym historia wesoła, a ogromnie przez to smutna.” Wesoła i przez to smutna? Wyspiański daje nam do zrozumienia: no tak, jeśli Kazio będzie chciał napisać na wesoło, to mu i tak smutno wyjdzie. Autor żartuje z kolegi po piórze i wyraża przekonanie, że twórczość Tetmajera i może cała nawet młodopolska poezja są tak przesiąknięte dekadencją i pesymizmem, że wszelkie próby zmiany tego spalą na panewce. Scena dwudziesta czwarta zawiera znakomity, krytyczny – dodajmy, komentarz do polskiej poezji narodowej. Ze swobodą typową dla ludzi po kilku godzinach uczestniczenia w imprezie Gospodarz wyrzuca z siebie to, co niejeden uczeń chętnie wypaliłby wprost swojemu nauczycielowi. „Dramatyczne, bardzo pięknie – u nas wszystko dramatyczne, w wielkiej skali niebotyczne – a jak taki heros jęknie, to po całej Polsce jęczy, to po wszystkich borach szumi, to po wszystkich łąkach brzęczy, ale kto tam to zrozumi.” Prawda, że piękny komentarz do wielkiej literatury romantycznej? Dramatyczne, w wielkiej skali, niebotyczne, ale kto tam to zrozumie. Jak z Improwizacją w Dziadach. Poeta jednak niezrażony, jakby w ogóle nie słyszał głosu Gospodarza, snuje swoją opowieść o planowanym dramacie. Na koniec obaj panowie porównują polskiego chłopa do królów Piastów, co jest nawiązaniem do legendy o chłopskim pochodzeniu dynastii. Legenda, mit, ale czy któryś z tych dżentelmenów widział kiedyś króla Piasta? Przecież nie, ale nie zrażają się tym i zapewniają wzajemnie o godności, powadze mieszkańców wsi przy każdej zgoła czynności przez nich wykonywanej. To omówienie jednym wyda się za długie, innym niewyczerpujące. Kończąc rozprawę z aktem I, wypada wspomnieć o przechwałkach Czepca, jak to kogoś dzielnie poturbował na zebraniu i, jak to prostodusznie zapewnia w scenie pierwszej zresztą, że „My tu cytomy gazety i syćko wiemy”. Pięknie by to było, gdyby czytanie gazet prowadziło do pełni poznania. Chłopi zatem, mimo swej chęci uczestniczenia w publicznym życiu, są nieco naiwni, porywczy i zdecydowanie nie zawsze rozsądni. W akcie pierwszym świetnie sportretowano Żyda, jego córkę, intelektualistkę, księdza odnajmującego Żydowi prawo do sprzedaży alkoholu, które w Austro-Węgrzech miało właśnie duchowieństwo. Jasiek odkrywa swoje marzenie o pańskim dworze i złocie, które rzuci ludziom w oczy. „Zdobęde se pański dwór, wywleke se złoty wór: złoty wór wysypie ludziskom przed ślipie: nakupie se pawich piór!” W atmosferze poezji tonie Rachela, która „chce poetyczności”, „Chcę poetyczności dla was i chcę ją rozdmuchać; zaproście tu na Wesele wszystkie dziwy, kwiaty, krzewy, pioruny, brzęczenia, śpiewy… POETA I chochoła! RACHEL Już pan wierzy?! Już to pana zajęło: słoma, zwiędła róża, noc, ta nadprzyrodzona Moc. POETA Może być weselna feta na wielką skalę!” (…) Chwilę dalej Poeta do Panny Młodej: „Ty dzisiaj jesteś szczęśliwą, panno młoda – zaproś gości tych, którym gdzie złe wciórności dopiekają – którym źle – których bieda, Piekło dręczy, których duch się strachem męczy, a do wyzwoleństwa się rwie.” I tak to duchy, niczym kiedyś w II części Dziadów, zostały przywołane. Warto przeczytać. Proszę Państwa, akt drugi. Zaczyna się od spostrzeżenia Gospodyni, że to już północ i trzeba kłaść spać dzieci. Północ to godzina duchów i zjaw. Otóż właśnie ich pochód zobaczymy w tym akcie nawiązującym tak pięknie do polskiego dramatu romantycznego, w którym na jednym planie występował świat rzeczywisty i nierzeczywisty. Pochód otwiera Chochoł zapowiadający, że przyjdzie „co się komu w duszy gra, co kto w swoich widzi snach”. W owym czasie w Wiedniu pracował już doktor Freud, który stworzył całą teorię snów jako projekcji ukrytych w podświadomości treści, przed którymi ludzie bronią się i do których nie przyznają. Freud korzystał z literatury, literatura zaczęła korzystać z dorobku Freuda. Bohaterowie rzeczywiści zetkną się zatem w akcie drugim ze swoimi alter ego, z upostaciowanymi lękami lub marzeniami. Tematyka narodowa zyskuje tu dzięki faktowi, że zjawy w większości są mocno zakorzenione w historii i kulturze. Widmo i Marysia Pierwszą parę stanowią byli narzeczeni. Widmo to duch nieżyjącego artysty. Przychodzi do dawnej ukochanej. Widzimy mocne nawiązanie do „Dziadów części II”, do „Romantyczności”. Stańczyk i Dziennikarz Stańczyk to postać spopularyzowana przez Matejkę, uwieczniona na płótnach: „Zawieszenie dzwonu Zygmunta”, „Hołd pruski”, „Stańczyk na dworze królowej Bony po utracie Smoleńska”. Tradycja przeniosła pamięć o błaźnie ostatnich Jagiellonów jako o człowieku arcymądrym i przewidującym. Mistrz Jan też go tak malował. Jeśli w „Królu Learze” Szekspira błazen też okazuje się mieć więcej życiowej mądrości od sędziwego władcy, sądzić należy, że trefnisie mieli za zadanie nie tylko rozbawiać władców, ale też mówić im czasem najmniej przyjemne prawdy. Byli błaznami, nikt się z nimi nie liczył, ich status był niski, a przecież wokół tronu rosło kłębowisko intryg, trwała gra interesów. Komu król mógł ufać? Czasem właśnie błaznowi najwięcej. Dlaczego Stańczyk odwiedza Dziennikarza? Dziennikarz, którego pierwowzorem był Rudolf Starzewski, należał do stronnictwa Stańczyków. Tworzyli je historycy, politycy, publicyści, publikujący artykuły pod wspólnym tytułem „Teka Stańczyka”. Właśnie tę postać wybrali na patrona, traktując go jako symbol politycznej mądrości. Stańczycy stworzyli krakowską szkołę historyczną. Głosili pogląd, że Polacy sami doprowadzili do rozbiorów, gubiąc już w XVII wieku instynkt państwowotwórczy. Gdy inne państwa szły w kierunku monarchii scentralizowanej, polska demokracja szlachecka osuwała się w stronę anarchii. Powstania narodowe uważali za dalszy ciąg polskiej skłonności do chaosu i nieporządku. Zalecali trójlojalizm, czyli radzili, by Polacy byli lojalnymi obywatelami państw zaborczych i uczyli się w ten sposób funkcjonowania w państwie, zanim sami spróbują swoje odbudować. Można rzec, że program ten miał sens i sprawdzać się mógł znakomicie w Austro-Węgrzech, gdzie Polacy cieszyli się pełnią praw, uczestniczyli w zarządzaniu państwem, mogli celebrować narodowe święta, pisać, mówić po polsku o sprawach polskich. W innych zaborach już takie łatwe to nie było, choć warto przypomnieć, że Polacy zasiadali w parlamencie nie tylko w Wiedniu, ale też w Berlinie a po 1906 roku nawet w rosyjskiej dumie. Czego chce Stańczyk od Dziennikarza? Kpi sobie z posępnego tonu publicystyki intelektualisty. Zarzuca mu utrwalanie w młodych pokoleniach niewiary we własne siły, poczucia winy za grzechy niepopełnione przez nich. Poeta i Rycerz Spełniło się życzenie Poety wypowiedziane w akcie pierwszym. Spotyka charyzmatycznego bohatera, obdarzonego nietzscheańską mocą Zawiszę Czarnego. Rycerz niesie mu siłę, chce natchnąć potęgą, dodać odwagi, opowiada o Grunwaldzie, dziele olbrzymów. Poeta jest wylękniony i w prześwicie przyłbicy widzi tylko pustkę, mrok i ciemność. Spotkanie to jednoznacznie wskazuje, że Poeta nie potrafi uwolnić się od zniewalającej słabości, pesymizmu, trwogi. Pan Młody i Hetman Hetman Branicki to symbol najgorszych tradycji szlachecko-magnackich, zdrajca, współtwórca konfederacji targowickiej umożliwiającej carycy obalenie Konstytucji 3 maja. Kpi sobie z Pana Młodego, że ten wziął sobie „chamską dziewkę”, „chamską” czyli, jak to wtedy rozumiano, prostą, pochodząca z ludu. Hetman nie żałuje swoich związków z Moskwą, biedniejszymi rodakami gardzi. Opis tej zjawy nasuwa skojarzenia z postacią dziedzica z drugiej części Dziadów i doktora Becu z III części tegoż dramatu. Ukazanie się Hetmana Panu Młodemu sugeruje, że ten drugi nie wyrzekł się do końca wad całej szlachty, gdzieś w głębi ducha drzemie u niego poczucie wyższości. Postać Hetmana ma przypomnieć, kto odpowiada za upadek państwa. Dziad i Upiór Upiór to Szela, przywódca galicyjskiej rabacji w roku 1846. Mówi, że był ojcom gości weselnych katem, a teraz jest swatem. Chce obmyć się z krwi, uwolnić od ciężaru zbrodni. Nie widać jednak, by poczuwał się do winy, nie zdradza oznak skruchy, żalu. Zbyt łatwo chciałby wejść do sali weselnej. Tak zatem każda grupa społeczna ma coś na sumieniu, a solidnego rachunku win, odpowiedzialności za zło nie ma. W pierwszym akcie Dziad w XXVI scenie przyznaje, że był „blisko” rzezi, widział ją na własne oczy. Może nawet w niej uczestniczył. Trochę złowrogo zabrzmiały jego słowa pod koniec tej sceny o wnuku Ojca, który będzie panem. Dziad nie podziela radości Ojca, który cieszy się, że wszyscy razem dobrze się bawią, ci z miasta i ci ze wsi. Dla Dziada dzieci Panny Młodej będą „panami”, czyli szlachtą. Nie tylko zatem warstwa wyższa przywiązana jest do podziałów. Dotyczy to też niektórych z niższej grupy. Spotkania Dziada z Upiorem oraz Pana Młodego z Hetmanem dowodzą, jak bardzo przeszłość ciąży na teraźniejszości. Gospodarz i Wernyhora Wernyhora to legendarny lirnik ukraiński, który przepowiadał rzekomo upadek Rzeczpospolitej oraz pojednanie między Polakami i Ukraińcami, szlachtą i chłopstwem i wspólną walkę przeciwko Rosji. Warto tytułem wyjaśnienia przypomnieć, że na Ukrainie większość szlachty to byli Polacy lub Rusini spolonizowani, natomiast większość chłopów Kozacy, czyli Ukraińcy, jak dzisiaj byśmy to powiedzieli. Wernyhora przychodzi do Gospodarza, który był szlachcicem. Rozumiemy, dlaczego chce rozmawiać z przedstawicielem grupy pełniącej przywódczą, kierowniczą rolę. Używa słów: „Panie Włodzimierzu (…) pomówimy o Przymierzu”. Przymierze należy tu rozumieć jako pojednanie. Wernyhora wręcza Gospodarzowi, którego pierwowzorem był Włodzimierz Tetmajer, jako się już rzekło, szlachcic mieszkający na wsi, złoty róg, symbol zwycięstwa, narodowej siły, wielkiej przyszłości, przebudzenia. Dlaczego tyle propozycji rozumienia tego symbolu? Symbol był bowiem tropem wielowarstwowym, wieloznaczeniowym i podlegającym wielokrotnej interpretacji. Tajemniczy przybysz nakazuje rozmówcy zwołać stany na sejm w Warszawie, rozesłać wici i zebrać pod kościołem chłopów. Rozsyłanie wici oznaczało kiedyś wzywanie rycerstwa do walki. Gospodarz nie dmie sam w złoty róg, przekazuje go Jaśkowi. Nie wywiązuje się z zadania, lekceważy je. Z większą starannością zajmuje się złotą podkową, którą zgubił koń lirnika. Gospodyni uważa, że Wernyhora mógł być zjawą z piekła. To motyw podobny do kilku Szekspirowskich ujęć motywu zjawy. Banko z „Makbeta” też przypuszczał, że wiedźmy mają diabelski rodowód, a Hamlet podejrzewał, że duch jego ojca mógł być wytworem piekła. Gospodarz, dając róg Jaśkowi, mówi „nie zgub, bo róg złoty, bo go zseła Jasny Bóg”. A to już koniec aktu II GOSPODARZ „Orły, kosy, szable, godła, pany, chłopy, chłopy, pany: cały świat zaczarowany, wszystko była maska podła: chłopy, pany, pany, chłopy, szable, godła, herby, kosy, aż na głowie wstają włosy, wszystko była podła maska farbiona – jak do obrazka: cały świat zaczarowany.” W 1937 roku Witold Gombrowicz opublikuje „Ferdydurke”, tekst o maskach, stereotypach, schematach myślowych i formach. Myślę, że wiele zawdzięcza Wyspiańskiemu, ale o tym gdzie indziej. Akt trzeci Pamiętać należy, że „Wesele” zawiera wiele materiału będącego znakomitą społeczną satyrą. Wśród inteligencji krakowskiej osobną grupę stanowiła cyganeria artystyczna. Tu reprezentują ją Nos. NOS Piję, piję, bo ja muszę, bo jak piję, to mnie kłuje; wtedy w piersi serce czuję, strasznie wiele odgaduję: tak po polsku coś miarkuję – – szumi las, huczy las: has, has, has. Chopin gdyby jeszcze żył, toby pił – has, has, has, szumi las, huczy las. POETA Połóżże się na kanapie, jak się wyśpisz, pójdziesz w tan. NOS Tańcowałem z Morawianką, nikt jej nie chciał w taniec brać, przecie mnie na litość stać: ona chłopka, a ja pan, xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx W akcie trzecim pogłębiona jest charakterystyka dwu warstw. Inteligencję ogarnia apatia. Warstwa wyższa wywodząca się ze szlachty nie chce pełnić roli przywódczej, nie chce brać za nic odpowiedzialności. MARYNA No ale któż ten ton tak wysoki uciągnie? Tam poza mną, jak stałam przy skrzypaku – wysłuchałam: mówili o Polsce chłopi i mówili wcale rozsądnie i szczerze: że tego, tamtego trzeba bić, że się nie trzeba dać, że trzeba jakoś żyć, że dłużej tak nie może trwać, i, wie pan – jakoś temu wierzę, że to było rozsądnie i szczerze. POETA Że jakby przyszło do czego… MARYNA Kiedy!- POETA Bo po co się to ciągle skarżyć biedy: po co myśleć. MARYNA Rzeczywiście, po co – xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx Autor konsekwentnie przygotowuje nas do sceny finałowej z dominującym motywem snu. Pojawia się on tu wielokrotnie w odniesieniu do różnych bohaterów. CZEPIEC A spieszy mi sie z robotą, juzem sie wycniół ze spania i jestem gotów, i czekam dalszego rozkazowania, a pon sie nie wycniół i śpi. GOSPODARZ A wam co się z kosą śni – – ?! Czepiec jakby trochę traci cierpliwość: PAN MŁODY (ku oknu) Na liściach skry. Opalowa rosa spływa; przesiewa się w dyjamentach z drzew, jak wiszar w skalnych pętach. – Cud! CZEPIEC Pon ino widzisz pchły, pchły, świecidła, rosę, ćmy, a nie chcesz znać, co som my: że w nas dnieje, dusa świci, że zarucko kur zapieje, że na nas czekają w mieście, że nas tu jest ze dwiedzieście z kosom, cepem, żelaziwem i że to, to nie som sny. POETA Co on mówi- A to dziwne, bo mi się to dziś marzyło: jako dramat, jako sen. xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx Sen Panny Młodej. Motyw snu w dramacie występuje często, tu się powtarzam. Polska gdzieś zawsze znajduje się między dobrem i złem, jak w Dziadach części III, między diabłami i aniołami. Mickiewicz utrwalił połączenie wartości religijnych z patriotyzmem. Wyspiański nawiązuje do tego, ale z lekkim dystansem, by ostatecznie, jak z innymi mitami narodowymi, w finale się rozliczyć. Polska, ponad to co powiedzieliśmy wyżej, jest też między jawą i snem. PANNA MŁODA Od tańcenia takem osłabła… Śniło mi się, że siadam do karety, a oczy mi sie kleją – o rety. – Śniło mi się, że siedze w karecie i pytam sie, bo mnie wiezą przez lasy, przez jakiesi murowane miasta – – “a gdziez mnie, biesy, wieziecie?” a oni mówią: “do Polski” – A kaz tyz ta Polska, a kaz ta” Pon wiedzą POETA Po całym świecie możesz szukać Polski, panno młoda, i nigdzie jej nie najdziecie. PANNA MŁODA To może i szukać szkoda. POETA A jest jedna mała klatka – o, niech tak Jagusia przymknie rękę pod pierś. PANNA MŁODA To zakładka gorseta, zeszyta troche przyciaśnie. POETA – – – A tam puka? PANNA MŁODA I cóz za tako nauka? Serce – ! – ? POETA A to Polska właśnie. Panom z miasta, choć nazbyt „bujają w obłokach”, też zdarzy się coś pięknego powiedzieć: „a to Polska właśnie” jest jednym z bardziej popularnych cytatów z dramatu. Jedno z wydawnictw wykorzystało go nawet jako nazwę dla całej serii publikacji. xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx Gdy zbiorą się już nad ranem weselni goście, Gospodarz przypomni sobie szczególnego przybysza, który odwiedził go w nocy. Proszę zwrócić uwagę na nietzscheański motyw siły, mocy woli. GOSPODARZ „Oblatywał nocą dwory, był spokojny, dziwnie silny, dawał mi rozkazy, hasła, a był w sprawach takich pilny, nic w nim Siła, Moc nie gasła. Spieszył się, wyleciał zara, miał objechać liczne dwory i miał wrócić do tej pory.” W krótkich słowach znakomicie charakteryzuje tę sytuację autor. Czy coś albo ktoś może być jednocześnie widmem, duchem, marą i prawdą? Przecież to oksymoron. GOSPODARZ „Cicho – świta, świta, zorze! Prawie widno – to On – Boże! On, On – cicho – Wernyhora. – W pokłon głowy, prawda żywa, Widmo, Duch, Mara prawdziwa.” A to poniżej smutne, przerażające i śmieszne. Polacy zamiast myśleć odpowiedzialnie, poważnie o przyszłości wolą zamknąć się w świecie mitów i wyobrażać sobie, że same niebiosa wezmą się za zarządzanie naszym losem. To Matka Boska, na tron polski wyniesiona przecież przez Jana Kazimierza w czasach potopu szwedzkiego, zasiadła teraz na Wawelu i pisze manifest do narodu. Wernyhora z kolei, jakby jego mocy nadprzyrodzonych było mało, ma w swej asyście Archanioła. GOSPODARZ – – – – – – – – – – – – – – – – „Słuchajcie, kochani, dzieci – ażeby to była prawda: że Wernyhora tam leci z Aniołem, Archaniołem na czele; że tej nocy, gdy my przy muzyce, przy weselu, gdy my w tańcowaniu. tam, kędyś, stało się tak wiele: że Kraków ogniami płonie, a MATKA BOŻA w koronie, na Wawelskim zamkowym tronie siedząca, manifest pisze: skrypt, co przez cały kraj poleci i tysiące obudzi i wznieci. – Słuchajcie, serce mi dysze, ażeby to prawda była: że Wernyhora tam leci, a za nim tabunem konie!” Wyspiański jest bezlitosny: Polacy myślą w oderwaniu od rzeczywistości, nie kierują mądrze, a nawet choćby świadomie, swoimi losami. Wolą kultywować mity, wierzyć, że wszystko ułoży się samo, ponieważ są w szczególnej opiece Matki Boskiej. Pamiętacie obrazy Matek Boskich z dekoracji, opisu wyglądu sceny z początku? Popatrzcie, proszę, jak wszystko jest w tym utworze przemyślane i konsekwentne. FINAŁ Przyjeżdża Kuba bez złotego rogu, zastaje wszystkich uśpionych i tańczących do muzyki Chochoła. Ten każe drużbie rozbroić tańczących, powyjmować kosy z rąk, odpasać szable, strzepnąć proch z pistoletów. Nakazuje też zakreślić koło na podłodze i każdemu z tańczących na czole. Koło to symbol zamknięcia, ruchu pozornego, ponieważ nie prowadzi do zmiany. Chochoł to także symbol. Nie ma zatem prostego jednoznacznego jego odczytania. Dla mnie najbliższym jest to, które wiąże Chochoła z mitologią narodową, z kulturą młodopolską, a może nawet całą dziewiętnastowieczną polską literatura i sztuką, które zamiast pomagać Polakom rozwijać się, zamykają ich w ciasnym kręgu schematów, stereotypów, czy masek. Goście weselni reprezentują cały naród, który jest podzielony i niezdolny do działania. Chłopi mają w sobie wolę walki, ale są w swoich wysiłkach chaotyczni, naiwni, niezorganizowani, inteligenci nie nadają się do kierowania czymkolwiek, nie tworzą wizji, planów, programów, żyją albo mirażami, albo przeszłością. Jasiek może i by ich wybudził, ale nie ma złotego rogu, który zgubił, pochylając się za czapką z piór. Znaczenie złotego rogu omówiono wyżej, czapka z piór symbolizuje przepych, próżność, fanfaronadę, zamiłowanie do zewnętrznych oznak bogactwa, co tak charakterystyczne dla ludzi z nizin dorabiających się majątku. Wymowa „Wesela” jest jeszcze mocniejsza w kontekście tego, co działo się wokół Polski w owym czasie. Rosja powoli się modernizowała i rosła w siłę. Jej elity naprawdę się europeizowały, zdołały wydać z siebie już Fiodora Dostojewskiego, Iwana Turgieniewa, Piotra Czajkowskiego, Lwa Tołstoja, Mikołaja Gogola i Antoniego Czechowa. Większość ich dzieł należy do światowej klasyki. Prusy zjednoczyły pod swym przewodnictwem Niemcy, tworząc największy obok angielskiego przemysłowy potencjał produkcji. Austro-Węgry wciąż były jedną z największych potęg Europy i nic nie zapowiadało ich kresu. „Wesele” uważam za dzieło ważniejsze nawet od największych utworów Mickiewicza. Podsumowuje cały wiek dziewiętnastowiecznej kultury i historii polskiej. Sięga głębiej do przeszłości, bijąc w narodowe mity, korzeniami tkwiące w średniowieczu. Ma przy tym wiele uroku i czaru. Dowcip Wyspiańskiego jest błyskotliwy, satyra ostra, portrety osób wyraziste i pełne czaru, język przebogaty. Poezja łączy się z prostotą i lakonicznością, metaforyczne obrazy z językiem ludzi mówiących gwarą, ale celnie i dosadnie. Jeśli masz ochotę wesprzeć finansowo działanie tego serwisu, przyczynić się do jego rozwoju, możesz dokonać wpłaty/przelewu na konto firmy: Sztuka Słowa PL, Tomasz Filipowicz. Nr: 15 2490 0005 0000 4500 8617 6460 Tytułem: SERWIS EDUKACYJNY Wyświetlenia: 90 437 Kategoria: Uncategorized Jak zwykle noc przyszła za późnoI znów włóczę się jak piesTylko, że żadno z tych znajomych miejscNie pamięta, już mnieOno już zaczęło, swoim życiem żyćChowając w pamięciMarzenia ludzi takich jak ja i ty,A więc postoje chwilę i popatrzę,Jak czas bez zastanowieniaDo przodu pcha nas...Ludzi, w których tylko czasami się budziPotrzeba marzeń i snówLudzie, w których od czasu do czasu się budzi,Dawno zatracona cząstka sercaCo pcha, tych ludzi do miejsca, gdzie się zbudziIch wiara w to że życie to i jawa i zwykle sen odszedł nieproszonyI znów jak bezpański piesZaglądam w tamte rejonyGdzie kiedyś zostawiłam cząstkę sercaTylko, że te moje znajome miejscaNie poznają mnie, nie wiedzą żeWięcej jest ludzi takich jak jaKtórzy stoją i patrzą,Jak bez zastanowieniaDo przodu pcha czas...Ludzi, w których tylko czasami się budziPotrzeba marzeń i snówLudzie, w których od czasu do czasu się budzi,Dawno zatracona cząstka sercaCo pcha, tych ludzi do miejsca, gdzie się zbudziIch wiara w to że życie to i jawa i zwykle senOdszedł nieproszonyA noc nie chce,Trochę za szybko przyjśćDziś pod niebo wzbijają się milionyMarzeń, które bez namysłuI zdania ludzi do przodu pcha czas...Ludzi, w których tylko czasami się budziPotrzeba marzeń i snówLudzie, w których od czasu do czasu się budzi,Dawno zatracona cząstka sercaCo pcha, tych ludzi do miejsca, gdzie się zbudziIch wiara w to że życie to i jawa i sen. Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich! Podobno jak się ma miękkie serce, trzeba mieć twardą dupę. Zawsze tak było i zawsze będzie, bo świat nie słynie z litości. Ale co w sytuacji, gdy komuś przytrafi się mocne serce? Czy na to również wymyślono jakieś przysłowie? Możliwe, że to bez znaczenia, bo twarde serca nie są tak naprawdę nikomu potrzebne. Najbezpieczniej jest nie mieć ich w ogóle.***Ludzie zawsze mówili, że miał serce na dłoni. Już jako dzieciak troszczył się o wszystko i wszystkich, jakby dobrowolnie wziął na barki cały świat. Nigdy się nie skarżył ani nie zalewał łzami, choć Bóg jeden raczył wiedzieć, o ile w ogóle na niego czasem spoglądał, że miał powody. Powtarzali mu, że nie powinien być za dobry, bo życie nie oszczędza nikogo, a jak nadstawi drugi policzek, to zawsze będzie go dodatkowo częstowało kopniakiem w żebra. „Świat nagradza egoistów” – stwierdził kiedyś ktoś. – „Zdrowy egoizm pozwoli ci poczuć, że żyjesz”. On tego nie rozumiał, dopóki po raz pierwszy nie spróbował złożyć swojego marzenia z niedopasowanych nazywano to miejsce Potwornym Cmentarzyskiem. Pewnie dlatego, że przez swój ogrom nie pozwalało się w całości objąć wzrokiem, a poza tym stanowiło ostatni przystanek dla wszystkiego, co zepsute, niepotrzebne, zapomniane – po prostu martwe. Tak naprawdę to był zwyczajny śmietnik, ale z czasem, gdy zaczęto tam składować również przestarzałe maszyny, których cienie górowały nad okolicą niby ogromne potwory, ludzie zaczęli traktować to miejsce trochę jak ciekawostkę, a trochę jak fabrykę nikomu niepotrzebnych części zamiennych. I wówczas niektórzy zaczęli o nim mówić „Cmentarzysko dla potworów”.Dla niego stanowiło magiczną krainę – będąc dzieckiem odwiedzał ją codziennie i wytrwale przekopywał w poszukiwaniu skarbów. A gdy już się zmęczył, zasiadał na stercie gruzu z butelką wody i wzrokiem utkwionym w ołowianym nieboskłonie. I marzył. Marzył, że kiedyś dotknie nieba, a niebo ten dotyk odwzajemni. Nawet nie zauważył, w którym momencie marzenia zaczęły frunąć ponad niebieskie okowy, dalej nawet niż wyobraźnia. Zaczął wierzyć, że gdzieś tam, za ponurą zasłoną chmur może czekać na niego jego własny, wspaniały świat. Wystarczyło jedynie do niego dotrzeć. Wtedy postanowił z porzuconych, niechcianych resztek zbudować sobie prawdziwy statek kosmiczny. I tak to się tamtej pory Cmentarzysko stało się jego drugim domem. Spędzał tam każdą możliwą chwilę i budował statki. Mniejsze, większe, cięższe, lżejsze – z wszystkiego, co miał pod ręką. Składał je jak puzzle, z naturalnym wyczuciem. Nauczyło go to cierpliwości i uporu, choć tak naprawdę upór musiał być w nim od zawsze, bo nigdy choćby nie pomyślał, by zrezygnować. Nawet gdy już przestał wierzyć, że jeszcze może zostać kapitanem własnego zmieniały się zaskakująco szybko i w pewnej chwili popchnęły go naprzód. Upór i cierpliwość okazały się nieocenioną pomocą, by po wielu trudnych latach dostał pod opiekę prawdziwy statek i stał się prawdziwym kapitanem. Być może przyszło mu to łatwiej niż wielu innym, bo nigdy nie dyskutował z rzeczywistością. Świat nieustannie był dla niego jak puzzle – jeżeli wszystko do siebie pasowało, nie zadawał pytań o przyczyny, jeśli nie – po prostu szukał brakującego elementu. Tymczasem coraz więcej puzzli w jego doskonałej układance zaczęło się zmieniać. Nawet Potworne Cmentarzysko uległo przeobrażeniu, stając się potwornym z zupełnie nowych powodów. A niebo zasnuwały coraz cięższe chmury.***Stalowa szarość przepuściła tylko jeden samotny promień słońca, który wdarł się pod powieki i podrażnił źrenice. Zbierało się na burzę, a on zastygł w bezruchu z poczuciem odrealnienia. Myślał tylko o tym, że czegoś mu brak, że gdzieś zgubił ostatni puzzel, bez którego zawali się cała konstrukcja. I nie miał pojęcia, gdzie go daleka niosły się głosy, których nie mógł rozpoznać. Wszystko docierało do niego jak przez gruby kokon – głucho i niewyraźnie. Wstając odkrył, że nogi ma jak z waty, a kolana trzęsą mu się niemal równie mocno, co dziwnie puste dłonie. Czy powinien coś w nich trzymać, skoro odczuł tę pustkę? Powoli przyzwyczajał się do stawianych kroków, jak dziecko po raz pierwszy ruszające w drogę. A potem świat się przed nim otworzył.– To pierdolone pobojowisko, nie mamy tu czego szukać.– A czego się spodziewałeś? Złotego deszczu?– Nigdy czegoś takiego nie widziałem…– I obyś więcej nie zobaczył. Lepiej tego nie ruszać, póki jest świeże…– Ktoś to będzie musiał posprzątać.– Chcesz sprzątać pieprzony śmietnik? Nie bądź, kurwa, idiotą. Oni mają od tego odpowiednich ludzi.– A jeśli ktoś… przeżył?– To Cmentarzysko, tu leżą tylko trupy.– Hej! – zakrzyknął, podchodząc bliżej do żywo dyskutującej grupki. – O czym wy mówicie? Co tu się stało?– Powinniśmy się stąd zwijać zanim przyjadą. Lepiej, żeby nas tu nie zastali.– Zaraz zrobi się kurewskie zamieszanie i na pewno zapomną o paru rzeczach. Będziemy mogli wrócić po fanty.– Trzeba być czujnym, w Godzinie Wilka zleci się tu pół miasta.– Mówię do was! – krzyknął nieco głośniej niż zamierzał. – Odpowiedzcie mi!Spróbował złapać jednego z nich za rękę, ten jednak w ostatniej chwili się odsunął. Żaden nawet na niego nie spojrzał, choć odkąd tylko ich dostrzegł próbował na wszystkie sposoby zwrócić na siebie uwagę. Dla nich był niewidzialny i nigdy w życiu nie spotkało go nic równie surrealnego. Jak mogli go nie dostrzegać skoro stał tuż obok i krzyczał im prosto w blade, zmizerniałe twarze? „Naćpali się, ot co”, naszła go jedyna logiczna konkluzja. „Prędzej poproszą o drobne wyimaginowane stado białych myszek, niż odezwą się do prawdziwego człowieka”. Doskonale zdawał sobie sprawę, że ostatnie lata obficie obrodziły wszystkimi możliwymi rodzajami uzależnionych, a Potworne Cmentarzysko stało się dla nich ulubionym miejscem spotkań i handlu.– Pierdolone ćpuny! – skomentował, gdy zaczęli odchodzić bez pożegnania, każdy w swoim kierunku. – Dalej, spierdalajcie póki możecie! Znajdą was i tak, dopilnuję tego! Zapłacicie za swoje tchórzostwo, cholerne sępy!Nie miał pojęcia, po co właściwie za nimi krzyczał. Chyba jedynie dla własnej wątpliwej ulgi, która i tak nie nadeszła. Nie potrafił pogodzić się z tym, że nikt, nawet krążące na tle ciemnych chmur ptactwo, nie uraczył go choćby przelotnym spojrzeniem. „Jeżeli czegoś nie widać to wcale nie znaczy, że tego nie ma” – chciał im wygarnąć, choć to przecież niczego by nie zmieniło. „To musi być jakiś pierdolony sen”, wyszeptał głos w jego głowie, próbując zracjonalizować nieracjonalną sytuację. Musiał szybko znaleźć sposób, by ktoś go jednak dostrzegł i wszystko mu wyjaśnił… albo żeby się po prostu obudzić.„Na Cmentarzysku leżą tylko trupy. A co jeśli jestem jednym z nich?”Nagle oprzytomniał, gdy dotarło do niego, o czym rozmawiała przypadkowo napotkana grupa. Chwila zawahania, nim wzrok prześlizgnął się w miejsce, które początkowo ignorował, jakby to ono było niewidzialne. Padło krótkie przekleństwo, a nogi automatycznie postąpiły w tył. O jeden krok za daleko.***Głuche dudnienie uderzyło w bębenki. Wszystko zadrżało, a on zachłysnął się powietrzem o znajomym zapachu. Otaczał go półmrok, lecz dość prędko zdołał rozpoznać, gdzie się znalazł. Nie pojmował jedynie, jakim cudem. To zdecydowanie musiał być sen – żadna rzeczywistość nie mogłaby być równie nonsensowna. Co w takim razie wydarzyło się naprawdę? Czy w istocie potrafiłby wyśnić okropieństwa podobne tym, które oglądał? Bał się przywoływać te obrazy w pamięci, bo nie chciał, aby na zawsze wdrukowały mu się w umysł, wolałby czym prędzej o nich zapomnieć. Równocześnie starał się wyłowić z wartkiego strumienia myśli ostatnie rzeczywiste wspomnienia, lecz ta mistyczna granica wciąż mu się zacierała, pozostając się dokoła, próbując zająć czymś uwagę. Wszystko wyglądało normalnie – pulpit, błyszczące słabym błękitem ekrany, fotel, w którym siedział. Po raz kolejny powróciła do niego myśl, że jest martwy – przeszedł w stan wiecznego spoczynku i już zawsze będzie uwięziony w tym fotelu, na statku pośrodku morza smutku i beznadziei. Na Potwornym Cmentarzysku, w klatce swojego dziecięcego marzenia. Być może jakaś siła wyższa, bóg o zniekształconej twarzy, w którego nikt już nie wierzył, chciał go w ten sposób uszczęśliwić. Albo sobie z niego zadrwić. Jakby nie było – on wcale nie chciał takiej wieczności, nie chciał zostać zaklętym w bursztyn owadem i właśnie wyraźnie sobie to z drżeniem dudnienie tymczasem wciąż się powtarzało. Dźwięk był miarowy i regularny, ciężko jednak było określić jego źródło. „Puls”, przemknęło mu przez myśl. „Jakby statek miał w sobie żywe, bijące serce”. W tym momencie przyszło mu do głowy, że może to właśnie puls jest kluczem – jeżeli jego serce przestało bić, to chyba nie będzie potrzebował żadnego innego dowodu, że nastąpił koniec. Jednak czy w snach czuje się własny puls? A jeśli wyciągnie błędne wnioski i zamiast wrócić do życia zapadnie w wieczną śpiączkę? Znów uległ wątpliwościom, choć nigdy dotąd nie miał aż tak daleko idących problemów z podejmowaniem decyzji. Czyżby strach wziął górę? Czy to zwyczajny, ludzki lęk, że jeśli posunie się za daleko w stronę prawdy, nie będzie mógł już zawrócić? Gdyby odnalazł ostatni brakujący puzzel, układanka stałaby się całością i jej obraz zapadłby mu w myśli na zawsze, choćby nawet sekundę później ponownie rozczłonkował ją na części. Z drugiej strony zawsze był człowiekiem czynu – snucie filozoficznych rozważań nie leżało w zakresie jego kompetencji.„Niech to szlag”.Ostrożnie podniósł się z fotela i pochylił nad pulpitem. Gdy dłonie dotknęły chłodnej powierzchni, dudnienie obiło się o opuszki palców, a on zrozumiał, że właśnie tam, pod spodem, leży jego źródło. Ostatni puzzel. Na wdechu spróbował pobudzić statek do życia i zaraz potem ponownie utracił chwilowo odzyskany nie mógł uwierzyć w to, co widzi. Kolejny element surrealistycznej układanki wskoczył na nieswoje miejsce, gdy żyjące serce statku wybiło rytm, a przyglądający mu się w zdumieniu człowiek odruchowo przyłożył sobie dłoń do piersi. Palce oblepiła wilgoć, dodatkowo potęgując niedowierzanie. Od schowanego pod przezroczystą powierzchnią serca rozgałęziały się splątane z okablowaniem żyły i tętnice. Ginęły potem gdzieś poza zasięgiem wzroku, a on wcale nie chciał wiedzieć, dokąd tak naprawdę prowadzą. Nie potrafił się również zmusić do spojrzenia na własną klatkę piersiową i uwierzenia w sen tak naprawdę różnił się od śmierci? Chyba tylko perspektywą czasu, bo każdy sen kiedyś się kończył, a kapitan miał teraz wrażenie, że u niego to wszystko trwa już bardzo długo. Zdecydowanie za jeżeli statek wszystko mu zabierze? Może serce to tylko początek i od tej chwili będzie stawał się jednością z maszyną? Idealna symbioza – on będzie statkiem, a statek nim. Na zawsze.– Ludzie twojego pokroju chyba nie boją się śmierci? – Głos zza pleców wywołał w nim nieprzyjemny dreszcz. Odwrócił się wolno, by ujrzeć ubraną na czarno kobietę. Wydała mu się w jakiś sposób znajoma, nie rozpoznawał jednak twarzy i nie był w stanie powiązać jej z żadnym imieniem, nazwiskiem czy miejscem, w którym mógł ją niegdyś spotkać. – Daj spokój – odezwała się ponownie – przecież to właśnie jest twoje prawdziwe „ja”. Ten statek jest wszystkim, na czym zależało ci za życia i wszystkim, co pozostanie ci po śmierci. Myślałam, że o tym wiesz.– Kim jesteś? – To oczywiste pytanie musiało paść, choć już w następnej sekundzie kapitan uznał je za kompletnie niepotrzebne. – Albo raczej… po co przyszłaś?– Pomóc ci zrozumieć, że twoja gra nie dobiegła jeszcze końca. – Uśmiechnęła się zagadkowo niewesołym uśmiechem i postąpiła kilka kroków w jego stronę. – Jest piękne. – Wskazała skinieniem głowy na ludzki organ miarowo bijący w zimnej, nieludzkiej klatce. A kapitanowi przyszło do głowy, że klatka piersiowa nie bez powodu zwie się właśnie „klatką”. – Osoby o pięknych sercach nie dostrzegają brzydoty świata i cudzych umysłów. Być może dlatego jest ich tak niewiele, bo ciężko jest obronić się przed czymś, czego się nie widzi. Mam rację?– Do czego zmierzasz? – Odruchowo cofnął się w stronę serca, wyciągnął ku niemu rękę i musnął palcami chłodną szybę. – Nie mam czasu na podobne gierki.– Przeciwnie, masz teraz cały czas tego świata. – Posłała mu kolejny uśmiech, lustrując go spojrzeniem lekko przymrużonych oczu. – Ludzie zwykle cenią sobie serce wyżej od rozumu – kontynuowała niezrażona, nadal się ku niemu zbliżając. – Podobno do szczęścia nie potrzeba geniuszu, lecz miłości. I choć tak naprawdę kocha się głową, a nie sercem, to jednak ono zawsze zbiera wszystkie laury. I cały ból. – Znalazła się już przy nim, niebezpiecznie blisko, serce jakby przyspieszyło, gdy on wykonał ostatni możliwy krok w tył. – Ale nie twoje, prawda? Ty nikogo nie kochasz i nie kochałeś.– Wolałem nie marnować czasu. – Choć zabrzmiało brutalnie, on naprawdę w to wierzył.– Pewnie dlatego jest takie piękne – odparła, przyglądając się sercu. – Nigdy nie zostało złamane. – Nie bronił się, gdy ułożyła jedną dłoń na jego klatce piersiowej i zaczęła badać palcami miejsce, z którego wolno sączył się czerwony płyn. – Mówili, że nosisz serce na dłoni, jak to zatem możliwe?– To metafora, w dodatku od dawna nieprawdziwa – rzekł jedynie, choć zdawał sobie sprawę, że nie o taką odpowiedź jej chodziło. Żadnej innej jednak nie znał. Ona zaś przez chwilę patrzyła mu wyzywająco w oczy, nim wreszcie się roześmiała.– Podaj mi je – poprosiła po chwili. – Umieszczę je z powrotem we właściwym miejscu i wrócisz do dawnego życia, by się przekonać.– Więc to wszystko jest snem – wywnioskował z pewną dozą ulgi. – Za chwilę się obudzę i już nigdy cię nie zobaczę.– Będziesz tęsknił?Chcąc umknąć przed jej spojrzeniem odwrócił się do wciąż bijącego serca. Nie miał pojęcia, dlaczego to robi, ale czuł, że postępuje właściwie, gdy odnalazł odpowiedni przycisk, a szklana bariera odsłoniła organ. Zawahał się ledwie ułamek sekundy, nim sięgnął do wnętrza, ostrożnie ujmując w dłoń własne życie. Delikatnie pociągnął, po dłoni spłynęła krew, a gdzieś wewnątrz klatki piersiowej zaatakował ból.– Nie bój się – szepnęła, widząc jego niepewność. – Za chwilę już nie będzie rękę, którą dotąd trzymała na jego piersi i nie przestając się uśmiechać przesunęła sobie brudnym od krwi palcem po ustach, barwiąc je na czerwono. Drugą ręką sięgnęła ku sercu, on jednak je odsunął. Straciła rezon tylko na sekundę, zaraz potem pochylając się ku niemu i z zaskoczenia łącząc się z nim ustami. Prędko pogłębiła pocałunek, pozwalając mu posmakować goryczy własnej krwi, jej dłoń tymczasem znalazła cel i zamknęła serce w potrzasku między ich złączonymi palcami. Było silniejsze niż się spodziewała – długo walczyło, nim świat kapitana zasnuła nieprzenikniona ciemność.